Ostatnia sobota była przełomowa w naszym życiu. Po południu siedliśmy z Dżoaną na kanapie i westchnęliśmy ciężko. Stało się. Spojrzeliśmy na siebie i w zasadzie nie wiedzieliśmy co dalej. Chata posprzątana, kuchnia po obiedzie ogarnięta. Można coś obejrzeć, bo zostały nam jeszcze dwa odcinki nowego sezonu The Crown, ale jakoś tak dziwnie. Przecież seriale oglądamy zawsze wieczorami lub po nocach. A nie popołudniami. W sumie to mógłbym pójść pobiegać, ale nie chciałem zostawiać w takiej sytuacji żony samej. Zdecydowałem, że skończę czytać książkę i będę mógł zabrać się za kolejną. Całe popołudnie mogę spędzić na czytaniu. Świetnie!
Jednak po piętnastu minutach czytania zrezygnowałem. Ta cisza mnie dobijała. Zresztą widziałem po Dżoanie, że też nie może sobie znaleźć miejsca. Nie ma się co dziwić. Nie jesteśmy przyzwyczajeni do spędzania całego sobotniego popołudnia na własnych zachciankach. Niemal zawsze przynajmniej przez skrawek drugiej części dnia robimy coś razem z Jaśkiem.
Latem lub wiosną to wiadomo: gramy w piłkę, jeździmy na rowerze, jedziemy na plażę. Ogólnie spędzamy czas na świeżym powietrzu. Jesienno-zimowe popołudnia poświęcamy na aktywności domowe. Najczęściej są to rysowanki, gry planszowe, klocki Lego, a od kilku tygodni konsola (obiecany prezent za sukces w nauce czytania i pisania… Jaśka oczywiście). Robimy po prostu to, na co Jasiek ma ochotę. Chodzi przede wszystkim, aby robić to razem.
A tego sobotniego popołudnia weekendowy rytm naszej rodziny został zachwiany, bo Jasiek poszedł bawić się do swojej ulubionej koleżanki. Z jednej strony cieszymy się, że nasz syn jest lubiany i rozwija więzi społeczne, ale z drugiej strony dotarł do nas fakt powtarzany przez wszystkich rodziców: dzieci rosną zdecydowanie za szybko. Przecież jeszcze niedawno nasz syn miał strach w oczach jak gubił nas z zasięgu wzroku, a dzisiaj spędza popołudnie w domu – jakby na to nie patrzeć – obcych ludzi.Za chwilę pojawią się wyjazdy na obozy, wyjścia ze znajomymi. A potem nawet się nie obejrzymy, jak Jasiek będzie w domu tylko gościem.
A co z nami? Przecież my przez te ostatnie lata przemodelowaliśmy swoje życie, aby właśnie spędzać wspólne popołudnia. Polubiliśmy to i przyzwyczailiśmy się do tej małej rodzinnej rutyny. A teraz co? Co mamy zrobić z takim nadmiarem wolnego czasu? Nie pamiętamy już nawet, co robiliśmy z wolnym czasem, jak nie mieliśmy na głowie tego przyjemnego obowiązku nazywanego rodzicielstwem. Chyba zacznę trenować triathlon skoro nagle mam czas na realizowanie swoich pasji. Na szczęście w niedzielę odzyskaliśmy nasze popołudnie i Jasiek chciał już z nami spędzić ten czas. Gdyby jeszcze w niedzielę gdzieś wyszedł, to ja próbowałbym to jeszcze jakoś dzielnie i po męsku przemilczeć. Ale myślę, że Dżoana zrobiłaby mu po prostu srogą awanturę w takim kobieco-maminym stylu. Czyli, że tak dłużej być nie może, że traktuje dom jak sypialnie i ciągle tylko znika na całe popołudnia. Przecież ma jakieś swoje obowiązki i rodzice też zasługują na chwilę uwagi. Ogólnie wiadomo – każdy z nas przechodził taką lub podobną rozmowę za młodu.
Pomimo tego, że uratowaliśmy chociaż jedno weekendowe popołudnie, to nie daje mi spokoju myśl, że nasz syn to już naprawdę duży chłopak, który sporo wie i coraz więcej rozumie. Przykład:
w niedzielę wieczorem oznajmił, że zanim pójdzie spać, to musi jeszcze przerobić lekko jedno pudełko, bo to taki „lifehack”, dzięki któremu nie pobrudzi sobie lizaka jak mu spadnie na ziemię.
Przecież niektórzy trzydziestolatkowie nie wiedzą nawet co ten termin oznacza! Nie mam już złudzeń. Mój syn to już prawie mężczyzna, który wie co w życiu jest naprawdę ważne.
Piotr Krupa
Dodaj komentarz