Miasto

Młodzi bogowie hazardu

Tacy młodzi bogowie, jakich na świecie wielu. Dobry staż w korpo, dobry staż w stresie i nudzie, a kasa jeszcze lepsza, i trzeba ją na coś wydać, jakoś adekwatnie „zainwestować”, póki jeszcze wiek i pozycja pozwalają. Więc z pomocą przychodzi jak najbardziej adekwatny hazard, który jest drogą, która w końcu prowadzi na samo dno.

Bartek – magisterka z makroekonomii obroniona na piątkę z wyróżnieniem, praca znaleziona po trzech dniach od otrzymania dyplomu, wysokie stanowisko menedżerskie uzyskane w niecałe dwa lata. Obowiązkowy, koleżeński, z poczuciem humoru. Michał – urodzony mistrz PR-u, start w dobrze płatnej agencji reklamowej już na trzecim roku studiów, zawsze kompetentny, zawsze kreatywny, zawsze w dobrym humorze. Obaj młodzi, zdolni i w totalnej rozsypce – właśnie spotykają się na szybkim dymku tuż przed grupowymi zajęciami w stołecznym ośrodku terapii uzależnień.

Droga Bartka

Bartek swoja przygodę z hazardem zaczął wręcz widowiskowo. Niecałe dwa lata temu, po jednej z firmowych imprez dwaj koledzy z pracy zaproponowali wypad do klubu ze striptizem. Bartek miał wtedy narzeczoną, więc próbował jakoś zmienić ich plany na coś bardziej „grzecznego”, a przy tym nie wyjść na sztywniaka. Akurat na drodze stanął mu pub, w którym jeszcze za czasów studenckich grywał w karty. Grało się tam zawsze przy środkowym stoliku w palarni – popołudniami starsi mężczyźni, a wieczorami i nocami młodsi spadkobiercy tej tradycji. Właściciel lokalu też sam grywał, więc przymykał oko nawet, gdy na stół wchodziły większe pieniądze.

Podczas tamtego wieczoru Bartek poszedł tam po raz pierwszy od pięciu lat. Na miejscu był jego stary znajomy, który wkręcił jego kumpli do kolejnej partyjki. Niestety – podpici koledzy przegrali, i to czterysta złotych, a winą za tę porażkę został obaczony Bartek. Ostatecznie jeden z przegranych dał mu ultimatum: jeśli uda mu się wygrać i odegrać przynajmniej połowę straconej kwoty, to kulturalnie impreza przynosi się do innego pobliskiego baru; natomiast jeśli przegra, to zmieniają lokal na klub ze striptizem, a tam cały rachunek opłaca Bartek. Był bliski wygranej, lecz ostatecznie zabrakło szczęścia. Wkurzył się, lecz był również niesamowicie podniecony. Ostatecznie wraz z całą ekipą trafił do klubu ze striptizem.

I wszystko było dobrze, aż do chwili, gdy narzeczona sprawdziła historię rachunków jego konta, do którego mieli wspólny dostęp. Zatajenie informacji o wydaniu trzech i pół tysiąca w nocnym klubie nie świadczyło dobrze o przyszłym mężu i po długiej awanturze Bartek wyśpiewał narzeczonej dokładnie wszystko, co pamiętał. I przestał być narzeczonym.

Teraz, gdy przyszło mu doświadczać znacznie większej porażki, powtórna wizyta pubie wydała mu się dobrym i uzasadnionym ruchem, sprawdzonym eliksirem zapomnienia. Więc zaczął tam chodzić. Raz, drugi, trzeci. Później tak go wciągnęło, że każde małe niepowodzenie stawało się dla niego powodem do spędzenia kilku godzin przy stoliku. Po trzech miesiącach nie potrzebował już specjalnych okazji. Czasem przegrywał po sto, czasem po dwieście, a czasem coś tam wygrywał.

Do kart nie miał szczęścia. Jednak procesy w psychice gracza często przebiegają tak, że kolejne porażki nakręcają go jeszcze bardziej, emocje rosną, a racjonalne myślenie idzie w zapomnienie. Przez pierwszy rok Bartek dość skutecznie godził pracę zawodową z hazardem. Gdy nadchodził dzień wypłaty – sporej wypłaty – na początku płacił wszystkie zaległe rachunki, oddawał pożyczone w poprzednim miesiącu pieniądze i z czystym sumieniem szedł do stolika. Trwało to aż do chwili, gdy po otrzymaniu wypłaty i zapłaceniu rachunków nie było go już stać na nic.

– Wtedy po raz pierwszy zaciągnąłem kredyt – mówi ze smutkiem Bartek. – Wiedziałem, że nie mam szczęścia, ale pokusa była zbyt duża, a poza tym nie miałem żadnej lepszej rozrywki. Wszyscy wokół wygrywali, tylko nie ja i myślałem, że to musi się w końcu zmienić. Cóż, nie minęło pół roku, a znów byłem bez grosza, z komornikiem na karku i długą listą wierzycieli. Wtedy za namową matki udałem się pierwszy raz na terapię.

Hazard odrealnia. Do jednej z najgorszych sytuacji dochodzi, gdy uzależnienie przychodzi nagle, w chwili nagromadzenia się negatywnych emocji czy życiowych niepowodzeń. Wtedy nierzadko staje się on substytutem straconych osób, przedmiotów, relacji itd. W przypadku Bartka strata została wypełniona niby niewinną grą w karty. Nie przepracował „żałoby”, a brak wyrobionego dystansu do hazardu spowodował, że zupełnie zatracił się w nałogu.

– Wszystko wydawało się bezpieczne – zwierza się Bartek. – Zamknięty krąg znajomych, określone zasady, zawsze przyjacielskie uściski i pozytywne emocje po partyjce. Lecz to tylko pozory.

Nasze społeczeństwo nie jest do końca świadome zagrożeń, jakie stanowią takie formy rozrywki jak karty, zakłady czy totalizator, a niestety hazard może stać się nałogiem równie groźnym co twarde narkotyki. Psychologia definiuje „patologiczne granie” jako: „nienormalne zachowanie lub utratę kontroli na popędami” i zaleca osobom uzależnionym kompleksową terapię.

Droga Michała

Przypadek Michała nie jest aż tak spektakularny jak Bartka. Bo Michał grał w pokera od dziecka. Zresztą grał jego dziadek, grał ojciec i starszy brat. Lecz wszyscy wiedzieli, kiedy powiedzieć sobie stop. Gdy Michał wyjechał na studia, odstawił karty. Były inne obowiązki, lepsze rozrywki. Jednak gdy skończyła mu się umowa w starej pracy i znalazł o wiele lepszą w stolicy, sytuacja nieco się zmieniła. W Warszawie nie znał prawie nikogo i by wypełnić wolny czas, zaczął grać w pokera przez internet. Pewnego dnia jego kolega z pracy zobaczył, że Michał ma w zakładkach popularną stronę z internetowym pokerem. Po krótkiej rozmowie zaproponował mu spotkanie z grupą znajomych, z którymi co tydzień grał na pieniądze. Michał się nie wahał.

Spotkania odbywały się w apartamencie kolegi. Zazwyczaj przychodziło kilka osób, czasami kilkanaście. Była miła atmosfera, leciał dobry jazz, pomieszczenia wypełniały kłęby papierosowego dymu, a na stole stały butelki z porządną szkocką.

– Wszystko mi się bardzo podobało aż do momentu, w którym zacząłem przegrywać – mówi Michał. – Choć wszyscy byli niby równi w grze, to po jakimś czasie zauważyłem, że istnieją grupki uprzywilejowanych graczy, którzy znali się dłużej i na boku kręcili własne układy – dodaje.

Zamknięte kręgi graczy to coraz popularniejsza forma rozrywki. Socjolodzy twierdzą, że dziś wielu mężczyzn, odpowiadając na współczesny „kryzys męskości”, stara się kultywować tradycyjnie męskie obyczaje sprzed dekad. I nie jest to tylko wyjście do barbera, warzenie domowego piwa czy wypady do klubów ze striptizem, lecz również uczestnictwo w wydarzeniach na granicy prawa, jak np. walki psów, wieczór z prostytutką czy hazard. Mężczyźni leczący w ten sposób kulturowe kompleksy, często łączą te „niebezpieczne” rozrywki i pokerowym partyjkom towarzyszy pijaństwo oraz wizyty w burdelu. U Michała było bardziej grzecznie, pozornie.

– Po pół roku partyjka w poksa stała się kwestią, wokół której krążył cały mój świat – stwierdza Michał. Bywałem tam już regularnie co tydzień. Szło mi naprawdę dobrze, aż w końcu kolegom zaczęło to przeszkadzać i zmówili się przeciwko mnie. Nie myślałem racjonalnie, wpadłem w tilt i z każdą przegraną stawiałem coraz większe pieniądze, które znów przegrywałem. Na jednym ze spotkań, gdy już przegrałem praktycznie wszystko, otwarcie oskarżyłem kolegów o oszustwa. Do tego doszedł alkohol, później bijatyka, przyjazd policji i sprawa w sądzie. Straciłem pieniądze, pracę i zdrowie.
Mój adwokat polecił mi wizytę w ośrodku psychoterapii, do którego chodzę od miesiąca. Nadal mnie ciągnie, ale wiem, że nie jestem sam. W ciągu miesiąca poznałem tu kilkadziesiąt osób uzależnionych od hazardu i z tego co mówi mój psychoterapeuta, wciąż nas przybywa.

Derek Barłowski

Dodaj komentarz