Uciekinier z Mordoru

Najlepsze decyzje dojrzewają powoli

Przez wiele lat godziła pracę w korporacji z wychowywaniem dzieci i tworzeniem własnego biznesu. Katarzyna Kobus, współwłaścicielka firmy SensiMed opowiada o tym, jak pożegnała się z korpoświatem.

Ewa Korsak: Kasiu, dlaczego odeszłaś z korporacji?

Katarzyna Kobus: Przez kilkanaście lat robiłam trzy rzeczy na raz: pracowałam na etacie, współprowadziłam z mężem firmę i wychowywałam najpierw dwóch, a potem trzech synów. Nie da się robić wszystkiego, w jednym czasie, tak samo dobrze. Najwięcej energii wkładałam w korporację, ale przez to czułam, że wiele rodzinnych doświadczeń gdzieś mi umyka. Postanowiłam złożyć wypowiedzenie, choć bardzo się bałam tego, co mnie czeka. Miałam wiele wątpliwości, ale też zwyczajnie lubiłam tę pracę.

Czym się tam zajmowałaś?

W Shell byłam w zespole zajmującym się wprowadzaniem programu lojalnościowego. Byliśmy pierwsi na rynku z tego typu ofertą. Spędziłam tam siedem lat, aż do momentu kiedy zespół został rozwiązany. Kolejną pracę znalazłam w SCANII i byłam przeszczęśliwa, bo dojazd zajmował mi 10 minut, co było miłą odmianą po godzinach spędzanych na dojazdach. Zajmowałam się tam  komunikacją wewnętrzną, organizacją eventów i tworzeniem magazynu wewnętrznego dla pracowników. Było bardzo fajnie i nie narzekałam na pracę. Własny biznes był raczej dla męża, nie dla mnie. Choć na pomysł sprowadzania produktów dla mam i dzieci z Wielkiej Brytanii wpadłam ja.

Opowiedz o tym!

Jako młoda mama czytałam tematyczne fora internetowe. Kobiety z przeróżnymi problemami wymieniały się doświadczeniami, ale też polecały sobie produkty, które u nich się sprawdziły. Wśród nich była lanolina firmy Lansinoh. Niestety, wówczas niedostępna w Polsce. Napisałam więc do producenta, że chcielibyśmy być dystrybutorami ich produktów w Polsce. No i zgodzili się.

Jak rozkręcaliście swój biznes?

Przede wszystkim nie był to najlepszy czas dla firm z produktami dziecięcymi. Po pierwsze kończył się okres baby boom, po drugie mnóstwo ludzi wróciło z emigracji w Wielkiej Brytanii i postanowiło zarabiać w Polsce na produktach dla dzieci, bo jak to się wówczas mówiło „one zawsze się sprzedają”. To nie prawda. Początki były bardzo trudne. Pamiętam do dziś nasze pierwsze zamówienie. Zawieźliśmy je do klientki osobiście. Mąż rozwoził towar do sklepów, z którymi współpracowaliśmy. W samochodzie prócz paczek z lanoliną zdarzało mu się wozić syna, którym w ciągu dnia opiekował się na przemian z nianią.

Niezłe zamieszanie! A Ty byłaś w pracy?

Tak, nadal pracowałam w SCANII. Jeśli nie wyjeżdżałam na kilka dni, wracałam do domu i pracowałam na kolejne dwa etaty: mamy i współwłaścicielki naszej firmy. Dłużej się tak nie dało, ale z drugiej strony mieliśmy tyle obaw. Co będzie jak nie wyjdzie? Przecież etat dawał nam bezpieczeństwo. W końcu dochody, jakie przynosiła nam firma, stały się na tyle wysokie, że mogłam podjąć ryzyko i złożyłam wypowiedzenie. Mężowi postawiłam jeden warunek: wynajmujemy biuro, nie pracujemy w domu. I tak się stało, wynajęliśmy też magazyn. Jakoś to wszystko w końcu ruszyło.

Jestem ciekawa, jak wygląda taki rodzinny biznes od kulis. Musieliście nauczyć się ze sobą współpracować?

O, wcale nie było różowo. Mocno się docieraliśmy, musieliśmy się poznać od nowa – w roli współpracowników. Dziś lepiej się uzupełniamy, bo mamy zupełnie inne kompetencje. Staramy się też nie przenosić pracy do domu. Wyjątkiem są wakacje…

Jak to? Byłam pewna, że jedziecie na urlop żeby się odciąć od firmy!

Kiedy jedziemy z dziećmi – owszem. Ale zdarzają nam się wakacje we dwoje, wówczas prowadzimy wiele długich rozmów o naszej firmie i one są szalenie inspirujące. Wypoczęci mamy najlepsze pomysły.

Co jest dla ciebie dziś najtrudniejsze w prowadzeniu firmy?

Świadomość, że odpowiadam nie tylko za siebie, ale też za ludzi, których zatrudniamy. To sześcioosobowy zespół, o który staramy się dbać najlepiej jak potrafimy. Chyba nam się to udaje, bo ci ludzie są z nami od dawna.

Zatęskniłaś kiedyś za korporacją? Myślałaś o tym, by wrócić?

Nie chciałabym wrócić do pracy na etacie. Ale kiedyś zrobiłam sobie „challenge” i wysłałam CV do firmy o podobnym profilu do tych, w których pracowałam. Zostałam zaproszona na rozmowę, która okazała się bardzo trudna. Niestety – czas nie działa na naszą korzyść, zmieniają się wymagania, nasze umiejętności okazują się zbyt małe. Nie oszukujmy się – nie zawsze mamy dokąd wrócić. Na szczęście ja o powrocie nie myślę.

Wyobraź sobie siebie sprzed kilku lat, kiedy podejmowałaś decyzję o zmianie pracy. Co byś sobie wtedy powiedziała?

Powoli, spokojnie, przemyśl to. Nie każdy musi podejmować gwałtowne decyzje. I nie poradziłabym nikomu, by rzucał wszystko, by próbować swoich sił gdzie indziej. Jestem typem długodystansowca, decyzje też dojrzewają we mnie powoli. Póki co wychodzę na tym bardzo dobrze.

Ewa Korsak

Dodaj komentarz