Od kilku miesięcy jestem posiadaczką wielofunkcyjnego urządzenia gotującego. Jak większość świeżo upieczonych jego użytkowniczek, wpadłam w szał pieczenia bułeczek. Ciasto drożdżowe w tej maszynie wyrabia się dziesięć minut, godzina rośnięcia, chwila pieczenia i świeże bułeczki gotowe. Dla mnie i męża to jest smak dzieciństwa, zapach wypiekanego chleba drożdżowego bez zbędnych dodatków. Dla naszej córki, przyzwyczajonej do bułek sklepowych, tak średnio. Powiedziała że te ze sklepu są lepsze. Trochę mnie to zasmuciło, ponieważ już ma spaczony smak sztucznymi wzmacniaczami. Cztery proste składniki w postaci mąki, drożdży, cukru i wody to za mało.
Dla nas smak lata to młoda marchewka chrupana prosto z ziemi z trzeszczącym piachem w zębach. To śliwka zjedzona z robakiem, bo nie zauważaliśmy tego jegomościa. To jabłka zrywane prosto z drzewa czy gruszki zbierane w trawie…
Czym dla niej będzie pachniało lato? Nie wiem. Co wspomni, kiedy będzie swojej córce opowiadać o wakacjach? Nie mam pojęcia. Czy będzie to smak chipsów jedzonych w ukryciu przed rodzicami? Czy może lemoniada zrobiona ze sztucznych barwników? Czy to są smaki, które pozostawiają po sobie przyjemne wspomnienia? Przecież to tylko produkty, które w każdej chwili i o każdej porze roku można kupić w sklepie. Raczej nie uruchamiają w pamięci pełnego wspomnienia związanego z tym, kiedy je jedliśmy. A może jestem zbyt surowa w ocenie jej wspomnień? Przecież każde pokolenie mawia „a kiedyś to było…”.
Oprócz tego, że jadłyśmy, robiłyśmy sobie letnie spacery. A w ich trakcie zatrzymywałyśmy się z młodą przy kwiatkach, wąchałyśmy zioła. Sprawdzałyśmy jak pachnie ziemia po deszczu. Zapachy mają wielką moc. Kiedy cząsteczki zapachu docierają do naszych nosów, zaczynają wytwarzać się enzymy, które są wysyłane do poszczególnych części mózgu. Wędrują po jego zakamarkach i część ląduje w układzie limbicznym. A układ limbiczny odpowiada za emocje i pamięć. Tam zapachy są zapisywane i zostają z nami na dłużej.
I dlatego, gdy poczuję zapach jabłka zerwanego prosto z drzewa, widzę całą serię zdarzeń, które temu zapachowi towarzyszyły. Przyjaciółki, przeskakiwanie przez płot po najlepsze owoce do sąsiada, szczekanie psa, cykanie świerszczy, odgłos stóp na polnej drodze… Dlatego tak ważne jest wąchanie różnych rzeczy. Zapewne nie raz wam się zdarza, że zupełnie nieświadomie wąchacie pomidory na stoisku warzywnym i ten zapach zgrywa się z przyjemnym ciepłem w sercu. Nawet jeżeli nie wiecie, skąd to się bierze, to już macie zapakowaną całą torbę tych pomidorów. Dopiero w domu, przygotowując kanapkę na śniadanie, przypominacie sobie wakacje u dziadka i świeżo zebrane pomidory ogrzane w słońcu… Taką właśnie moc mają zapachy.
A teraz, w te jesienne dni, jak dla mnie natura pachnie wyjątkowo pięknie. Dlatego też mam dla was listę pięciu rzeczy które koniecznie musicie powąchać ze swoim dzieckiem podczas spacerów.
Po pierwsze: świeże kasztany – takie, które spadły z drzewa. Przełamcie je na pół i wdychajcie do woli. Po drugie: świeżo zerwane grzyby, prosto z lasu. Zanim wrzucicie je do koszyka, zatrzymajcie się na chwilę, obwąchajcie je z każdej strony, poliżcie językiem. Niech zapach zapisze się wraz z przyjemnymi emocjami. Po trzecie: zapach jesiennego poranka – jeżeli będziecie gdzieś poza miastem, wstańcie godzinę przed wszystkimi, ubierzcie się ciepło i wdychajcie cały bukiet woni, które dotrą do waszego nosa. Po czwarte: wieczorny zapach palonych świec. Polecam wybrać się wieczorem na cmentarz w Święto Zmarłych. Spokojnie, żadne duchy was nie nawiedzą. Po piąte: zapach ziemi po zgrabionych liściach. Dla mnie to jest obłędny aromat, który ma nawet swoją nazwę – geosmina.
Dużo dobrych zapachów tej jesieni wam życzę.
Dorota Dabińska-Frydrych
Dodaj komentarz