Zapewne słyszeliście o produkcjach paradokumentalnych. Nie, ja nie oglądam, ty też nie, ale… ten sąsiad co go nie lubimy, to na bank tylko to ogląda. Wiadomo! To taki film czy serial, który jest na pograniczu faktów i fikcji – że niby coś takiego się gdzieś tam dzieje. Nie u nas, no dajcie spokój, jak tak można? No, ale ten sąsiad spod dwójki… To wiadomo, on od zawsze jakoś tak dziwnie patrzył…
Jak już to ustaliliśmy, to dla tych, którzy nie wiedzieli co to, bo nie mają sąsiada, który by oglądał „Ukrytą prawdę” na cały regulator.
Jednak stwierdzam, że w ostatnim tygodniu sama bym mogła nagrać taki odcinek – pod tytułem: „Kłócący się rodzice”. W ostatnich dniach byłam świadkiem trzech akcji, kiedy to rodzice mało sobie włosów nie powyrywali, a dzieci dalej kopały w piaskownicy.
Pierwsza sytuacja, klasyka piaskownicy. Siedzą cztero-pięciolatkowie i kopią doły do jądra ziemi. Ach, siedzą też rodzice i się zachwycają, jak piękni są ci nasi, kwiat narodu. To będzie nowe pokolenie bez nienawiści. Oni to zbudują nowy kraj, oni są nadzieją! I Nagle zmiana akcji, czyli kolejny klasyk: sru! Jasiu wywalił łopatkę piachu na głowę Stasia i już leci zgraja rodziców: No, moje to nigdy by tak nie zrobiło! Dzieci nawet się nie zorientowały co się wydarzyło. Rzeczony Staś nawet nie poczuł tego piachu, tylko dalej kopie swoją dziurę i z dziwną miną patrzy na obóz go wspierający, który zaczyna swoje wywody: no jak, ale jak, no przecież! Więc z obozu Jasia również szykuje się atak. Po wymianie zdań podszytych bierną agresją typu: nie musisz się z nim bawić, to twoje zabawki, piaskownica jest duża, dzieci w smutku rozchodzą się w swoje kąty. Ale to jeszcze nie koniec, bo obóz Jasia się rozrósł i z odsieczą przyszły posiłki i dolewają oliwy do ognia. Oczywiście Jaś i Staś już dawno zapomnieli o incydencie, tylko z utęsknieniem patrzą na wspólną budowlę, którą wykonali, ale mur dwóch obozów jest już między nimi tak wielki, że nie są w stanie go przejść.
Kolejna sytuacja. Siedzę w słoneczku na balkonie i słyszę z dołu: „No ale państwa syn, a nasz to takie złotko. Kolejny raz to zobaczycie!”. I już dzieci obrzucają się podejrzliwymi spojrzeniami, nawet jeżeli za chwilę była by szansa na pokojowe rozwiązanie sprawy.
W poniedziałek, idąc do szkoły myślę: „Co za weekend! Jakiś zły układ planet, czy co? Podchodzę bliżej, a tu powtórka z rozrywki. Dwa obozy innego Stasia i Jasia walczą ze sobą zaciekle – a wszystko to na oczach dzieci, które stoją obok. I tak się zastanawiam, czy wszechświat mi mówi „Szykuj się na wojnę!” czy może „Nie idź tą drogą!”. I wybieram jednak tę drugą możliwość.
Moje dziecko w każdej placówce szkolno-wychowawczej miało konflikt z paroma osobami, raz nawet skończyło się bijatyką między nimi. Bo jak jedno drugiemu przyłożyło, to drugie przecież musiało oddać. Komu pojawiła się myśl: „Daj pani spokój, takie małe dzieci się biją? Hmm… naprawdę? Ciekawe, gdzie one się tego nauczyły?”.
Czy w opisanych zdarzeniach z rodzicami, gdzie dzieci są obserwatorami, nie doszłoby do trzepnięcia łopatką, jakby dorośli tylko mogli? Dzieci wszystko przejmują od nas, od rodziców. Oczywiście, trzeba reagować na krzywdę dzieci i słuchać, co mówią, kiedy wracają ze szkoły. Jednak konflikty rozwiązujemy między dorosłymi, nie róbmy z dzieci obserwatorów. One nie rozumieją tych niuansów, niedopowiedzianych półsłówek, ale czują emocje, widzą złość i agresję w naszych oczach. Warto także współpracować z wychowawcami w szkole, oni naprawdę dużo widzą. Jeżeli jest konflikt, to zawsze są dwie strony i – powiedzmy sobie szczerze – nigdy nie jest tak, że jedna to krystaliczne dobro (oczywiście nasze), a druga zło wcielone (oczywiście to inne).
Dorota Dabińska-Frydrych
Dodaj komentarz