Uciekinier z Mordoru

Po drugiej stronie mocy

Im wyżej awansował, tym bardziej monotonna wydawała mu się jego praca. Jakub Wrede rzucił korporację i zawładnął polskim światem start-upów.

Ewa Korsak: Czym się różni korporacja od start-upu?

Jakub Wrede, CEO Cashy

: Kiedyś, na jednym ze szkoleń, prowadzący pokazał nam rysunek, który miał to obrazować. Widać było na nim słonie ścigające się z chartami. Ociężałe przez procedury, biurokrację i walkę o zasoby słonie symbolizowały korporacje. Natomiast szybkie, zwinne, gotowe w każdej chwili zmienić trasę charty to start-upy. To jest największa różnica. Ja przeszedłem z drużyny słoni do chartów.

A co się Panu nie podobało u słoni?

Muszę przyznać, że do pewnego momentu praca w korpo była super. Jako korposzczur otrzymałem dużo wiedzy, prowadziłem własne projekty, uczestniczyłem w projektach międzynarodowych.
Poza tym trafiłem na świetny czas w bankowości. W 2003 roku ta branża w Polsce przechodziła rewolucję, wprowadzone zostały przelewy elektroniczne. Do tamtej pory klient musiał wypełniać druczki na poczcie, które następnie były skanowane i dopiero wówczas realizowane. 31 grudnia 2003 roku nastąpił koniec ich ery i wprowadzono system elektronicznych przelewów Eliksir. Pamiętam, że w sylwestra 2003 roku trzeba było przeskanować ostatni worek papierowych przelewów. Było tego tak dużo, że musiał w tym uczestniczyć cały mój departament. Później podobną rewolucję wprowadzałem sam w obszarach, którymi zarządzałem.

Brzmi bardzo dobrze… Gdzie te minusy pracy w korpo?

Przeszedłem ścieżkę z eksperta do menagera i awansowałem całkiem wysoko w organizacji. Coraz częściej łapałem się jednak na tym, że im wyżej w hierarchii, tym mniej możliwości uczenia się. Miałem wrażenie, że moje zawodowe życie polega na robieniu prezentacji i uczestniczeniu w podobnych spotkaniach.
Zajmowałem się finansowaniem handlu, czyli dość wąską grupą produktów. Mój obszar odpowiadał za niecałe 10 proc. budżetu korporacyjnego w banku. To nie dużo, więc nawet najlepsze pomysły, z jakimi przychodziliśmy, przegrywały z takimi, które bardziej wpływały na wynik banku. Nigdy nie byliśmy na liście priorytetów, co też mi przeszkadzało.

Kiedy powiedział pan dość?

W 2017 r. byłem już jedną nogą poza bankiem, a formalnie odszedłem w roku 2018.

Miał pan już konkretny pomysł?

Wykorzystałem dotychczas zdobytą wiedzę. Już od jakiegoś czasu byłem w grupie pracowników, której zadaniem była ocena potencjału współpracy ze start-upami. Pomyślałem, że właściwie mógłbym robić to samo, że fajnie byłoby się znaleźć po drugiej stronie mocy. Miałem w głowie koncept start-upu i prezentację pomysłu. Spotkałem na swojej drodze ludzi, którzy pokierowali mnie w stronę programu Warsaw Booster. Przez sześć miesięcy pracowaliśmy mega intensywnie nad rozwojem projektu. Wygraliśmy też konkurs Startup Cup powered by SAS, co było dużym krokiem naprzód, gdyż zostaliśmy zauważeni. Potem pojawili się inwestorzy i pieniądze. Zaczęliśmy budować własny biznes.

My?

Jestem stadnym zwierzęciem i czuję się lepiej, gdy działam w zespole. Założyliśmy startup we troje. Mój wspólnik Kamil Pachuta odpowiada za IT. Mój drugi wspólnik … Po roku dołączyła do nas Edyta Musielak, która przejęła odpowiedzialność za sprzedaż.

Wasz produkt to platforma Cashy. Do czego służy?

Cashy powstało z myślą o łączeniu potrzeb dużych korporacji z ich mikro – i małymi dostawcami. Te ostatnie, w przeciwieństwie do dużych korporacji z Mordoru, nie mają łatwego dostępu na przykład do kredytów bankowych. Gdy przychodzą problemy finansowe, a w dobie COVID, czy wojny w Ukrainie jest o nie łatwo, właściciele muszą korzystać z alternatywnych form finansowania. Jest to np. faktoring, czyli usługa polegająca na spieniężaniu ich nieopłaconych faktur. To stosunkowo drogie rozwiązanie.

My dostarczamy gotowe narzędzia, dzięki którym duże firmy mogą zaoferować mniejszym dostawcom bardziej elastyczne sposoby rozliczeń. Zyskują na tym i kupujący i dostawcy. Kupujący mogą szybciej opłacić swoje należności uzyskując w ten sposób oszczędności (nawet do 3 proc. od kwoty faktury), natomiast dostawcy nie muszą się martwić płynnością finansową i mogą skupić się w pełni na prowadzeniu biznesu.
Nasza platforma działa w modelu Win-Win, a ponadto nie wymaga zbędnych formalności, jak ma to się w przypadku tradycyjnej formy skonta. U nas wystarczy kilka kliknięć myszką.

Co jest najtrudniejsze w budowaniu własnego biznesu?

Największym wyzwaniem było pozyskanie pierwszych płacących klientów, a nie – jakby mogło się wydawać – zdobycie funduszy na start biznesu. Jest mnóstwo programów, z których można skorzystać i otrzymać dofinansowanie, jak również sporo funduszy VC szukających fajnych ludzi i pomysłów. Z klientami jest trudniej, bo start-up nie ma na start referencyjnych wdrożeń, a klientom, zwłaszcza dużym, kojarzy się z ryzykiem. Kultura współpracy korporacji ze startupami dopiero się w Polsce tworzy.

Czy tęskni Pan czasem za korporacją?

Może trochę za benefitami, które daje etat. Nie oszukujmy się – korporacja to premie, płatne urlopy, wsparcie innych działów, jak choćby księgowości, czy marketingu. Nie wspominając o multisporcie i owocowych czwartkach… Ale dziś nie wróciłbym do korporacji. Moje plany na przyszłość związane są z Cashy i jej rozwojem.
Mamy świetne grono inwestorów, którzy wnoszą wiele wartości do naszej firmy, m.in. kontakty biznesowe i know-how. Oraz ciągle motywują nas do poszukiwania nowych źródeł przychodów i testowania nowych funkcjonalności z klientami. Czuję, że w takim start-upowym modelu bardzo się rozwijam.

A tak w ogóle, to staramy się nie nazywać Cashy startupem.

Dlaczego?

Już trochę o tym wspominałem. Mimo tego, że na rynku jest moda na innowacje, to Polacy są dość zachowawczym narodem. „Start-up” kojarzy się z kimś, kto stawia pierwsze kroki w branży. Dlatego w rozmowach z klientami wolimy nie posługiwać się sformułowaniem start-up. Co więcej, powoli wychodzimy z tej fazy rozwoju, a Cashy staje się pełnoprawnym rynkowym przedsiębiorstwem.

Załóżmy, że wywiad z Panem czyta jakiś znudzony korposzczur, który właśnie spędza kolejne godziny na tworzeniu prezentacji. Poradziłby mu Pan rzucić to wszystko i wziąć się za startupy?

Najpierw trzeba pomyśleć i zdecydować, co jest dla nas ważniejsze. Czy bycie szefem dla samego siebie, czy może stabilna sytuacja etatowa? Mnie zależało na tym, by budować coś swojego. Wiem, że warto było nie spać nocami i budzić się rano z myślą o Cashy. Ale wiele rzeczy trzeba poświęcić. Ja na przykład wkrótce wyjeżdżam na urlop pierwszy raz od wielu miesięcy. Do tej pory nie miałem na to czasu.

Ewa Korsak

Dodaj komentarz