Uciekinier z Mordoru

Przy stole wszystko się zaczyna

Zofia Cudny miała dość pracy w korpo… po pierwszym dniu. Zrezygnowała i pod wpływem impulsu założyła kulinarny blog. Zaczęła od przemalowania kuchni na fioletowo. Wydawało jej się, że to tylko na chwilę, ale ta przygoda trwa już dziewięć lat.

Mirosław Mikulski: Z pracy w korporacji zrezygnowała Pani dość szybko. Już pierwszego dnia…
Zofia Cudny: To prawda, choć to było w drugim miejscu zatrudnienia. Pierwszą pracę znalazłam już na trzecim roku studiów. I to w banku, w dziale rekrutacji – to była duża odpowiedzialność. Miałam szczęście, bo trafiłam na świetny zespół. Robiłam to przez cztery lata. W tym czasie zatrudniliśmy sześćset osób, z czego ja sama przyjęłam czterysta. To było rewelacyjne doświadczenie, ale potem, w roku 2008, przyszedł kryzys. Musiałam więc poszukać sobie nowego zajęcia.
W nowej pracy już pierwszego dnia, dokładnie po sześciu godzinach, stwierdziłam, że to nie dla mnie. Okazało się, że miałam zwolnić trzysta osób i to w wieku moich rodziców, a potem zatrudnić nową ekipę. Powiedziałam nie!
Mieszkam w Gdyni, poszłam więc z przyjaciółką na plażę, kupiłyśmy tanie wino, a wieczorem napisałam maila z prośbą o zwolnienie (śmiech).

I zaczęła Pani nowy rozdział w życiu.
Wróciłam do domu, przemalowałam kuchnię na fioletowo, zrobiłam tartę cytrynową i pożyczonym aparatem zaczęłam robić zdjęcia. To był początek mojego bloga kulinarnego. Myślałam, że tylko na chwilę, ale trwa to już dziewięć lat. W tym czasie wydałam też dwie książki, a teraz pracuję nad trzecią. To cudowna przygoda, bo każdy dzień jest inny. Poza tym pracuję w domu i dużo czasu spędzam z dziećmi.

Skąd pomysł na kuchnię?
Było w tym dużo przypadku, choć od zawsze się nią interesowałam. Wychowałam się w otwartym domu, do którego zjeżdżała się moja rodzina. A mam dużą rodzinę. Lubimy się spotykać i razem jeść. Dzięki temu kuchnia zawsze była mi bliska, zawsze lubiłam gotować i robić domowe przyjęcia. Poza tym przy stole wszystko się zaczyna. Jedzenie jest dobrym punktem do dalszych rozmów.
Rodzina już wcześniej mnie do tego namawiała, ale na założenie bloga zdecydowałam się pod wpływem chwili. Czasami warto zaryzykować.

Ile godzin dziennie Pani pracuje?
Dużo (śmiech). To dlatego, że oprócz blogowania realizuję sesje zdjęciowe dla różnych magazynów, restauracji i agencji marketingowych. Muszę szybko reagować na zamówienia.
Najpierw przygotowuję przepis, robię zakupy, a potem to gotuję. Następnie aranżuję tło, fotografuję, robię selekcję zdjęć i piszę tekst. Wszystko sama.
Mało kto wie, że przygotowanie jednego wpisu blogowego trwa około dziesięciu godzin! A do tego lubię fotografować przy naturalnym świetle, więc pracę organizuje mi pogoda. Dzięki temu wszystko wygląda lepiej. Chcę w swoich potrawach przekazać naturalność, sielskość i emocje. Nie jest to łatwe i dlatego wszystko zajmuje tyle czasu.

Wygląda na to, że ma Pani więcej pracy niż w korpo?
Zdecydowanie. Choć akurat w pierwszej pracy miałam szczęście. Zaczęłam jako czternasty pracownik tego banku! Zaraz po prezesie, dyrektorze i kilku innych osobach. To była przygoda i wyzwanie. Nikt z nas nie przejmował się wtedy przepracowanym czasem – na początku było to nawet po dwanaście godzin dziennie. Wszyscy tym żyliśmy. Jak wspomniałam, odpowiadałam za rekrutację do centrali i 52 oddziałów terenowych. Jeździłam więc po całej Polsce i każdego dnia budziłam się w innym mieście.
Teraz bym się na to nie zdecydowała. Obecnie też dużo pracuję, ale „na swoim”. To inny rodzaj aktywności. Łatwo nie jest, bo w segmencie kulinarnym panuje niesamowita konkurencja, ale to bardzo mnie motywuje. W tej branży działa mnóstwo niesamowicie zdolnych ludzi i cały czas trzeba być na bieżąco.

Co Pani dała korporacja?
Na pewno umiejętność utrzymania ładu i porządku. Ogładę w komunikacji i w myśleniu oraz nawyk systematycznej pracy. Jestem mamą dwojga dzieci, pracuję w domu, mam tu studio i sama zapewniam sobie zajęcie zarobkowe. Muszę więc być bardzo zorganizowana.
Staram się pracować, kiedy moja ośmioletnia córka Hania jest w szkole, a małego Teodora (11 miesięcy) mam na rękach. Ale robię wszystko, by oddzielać czas pracy od czasu wypoczynku. To jest kluczowe. Gdy już jesteśmy razem przy stole, wtedy najważniejszy jest dom.

Jak się pracuje na swoim?
To co robię sprawia mi ogromną satysfakcję. Mam duże pole do popisu oraz rzeszę stałych klientów i czytelników. Bardzo ważne jest dla mnie, że część moich odbiorców dojrzewa razem ze mną. Jesteśmy w podobnym wieku – jak zaczynałam oni też nie mieli rodzin ani dzieci. Teraz stają przed nami podobne wyzwania. Natomiast dzięki mediom społecznościowym trafiam też do osób młodszych – to dziewczyny w wieku 19-26 lat. Cieszę się, że moi czytelnicy są w różnym wieku.
Co do samej pracy, to zawsze powtarzałam, że młode mamy są najlepszymi pracownikami, bo są najlepiej zorganizowane. Jeszcze w korporacji stawiałam na młode mamy, bo one wiedzą, jak cenny jest czas. Wiedzą, że trzeba go mądrze zagospodarować. Tak też staram się działać.
Cieszę się, że mam wspaniałego męża, na którego zawsze mogę liczyć i który mi pomaga, kiedy moja asystentka jest zajęta. Jakoś sobie wspólnie radzimy.
Najtrudniej było, kiedy tworzyłam pierwszą książkę. Pisałam teksty, robiłam zdjęcia i sama zajmowałam się grafiką, a Hania zaczynała raczkować. Ale potem poszło już gładko.

Ile osób śledzi Pani stronę?
Na Instagramie przeszło 92 tysiące, a na Facebooku prawie 45 tysięcy. Codziennie na mój blog wchodzi około 15 tys. osób. To na tyle dużo, że mocno dopinguje mnie do pracy. Cieszę się z tego, bo jest wiele blogów kulinarnych i mam dużą konkurencję.

Nie brakuje Pani psychologii?
Studia psychologiczne wybrałam dlatego, że chciałam być psychoterapeutką. Ale mam wrażenie, że teraz mam więcej kontaktów z ludźmi, niż gdybym wykonywała swój zawód. Wiem, że niektórzy wchodzą na moje strony, ale niczego potem nie gotują, tylko oglądają zdjęcia – piszą do mnie potem, że jest im błogo i przyjemnie.
Wydaje mi się, że psychologia jest w każdym zdjęciu i opisie, który publikuję.

Proszę poradzić, jak przetrwać jesień i zimę? Co jeść?
Polecam jedzenie nieprzetworzone. Trzeba powrócić do staropolskich dań a także warzyw korzeniowych, imbiru, kurkumy czy pieprzu ziołowego lub curry. Nie jestem osobą, która stosuje radykalną dietę czy hołduje jakimś trendom, ale wychodzę z założenia, że jedzenie powinno być z dobrego źródła i jak najmniej przetworzone. Podstawą wszystkich zup jest rosół. Więc na pewno zupy z sezonowych warzyw na bazie rosołu. Teraz jest dobry czas na dynie i żurawiny.
To też ostatni moment na pomidory. Na koniec jesieni zawsze kupuję 60 kg pomidorów. Gotujemy je, wekujemy, a potem robimy z nich przetwory. Można z nich zrobić różne dania jednogarnkowe albo stanowią bazę do sosu bolognese, curry lub do lazanii.
Najlepsze są dania, które można zrobić samemu.

Mirosław Mikulski

Dodaj komentarz