Korpomama

Stały ląd

Gdy tylko mam sposobność, rozmawiam z rodzicami dorosłych dzieci. Jeżeli widzę fajną relację, czuję nić porozumienia pomiędzy rodzicem a dwudziestoletnim dzieckiem, zawsze pytam: jak to zrobiliście? A z drugiej strony, interesują mnie opinie samych młodych ludzi, z którymi staram się porozmawiać na ten temat przy każdej okazji.

Dlaczego akurat relacje z dwudziestoletnią latoroślą, a nie młodszą – nastolatkiem czy np. z już zupełnie dojrzałym osobnikiem?

Otóż małe dziecko jest zapatrzone w rodzica jak w obrazek. To co mówi rodzic zwykle przyjmuje jako prawdę oczywistą. Mama tak mówi, więc tak jest. Nie ma powodu żeby jej nie wierzyć.

Kolejny etap, nastoletni. Tu mamy klasyk: ten rodzic niewiele wie, żeby nie napisać, że przecież nie wie nic. Jest przestarzały, a świat wygląda teraz inaczej. W głowie nastolatka buzuje i to on przecież wie najlepiej. Postawa nastolatka jest trochę jak postawa takiego młodego stażem rodzica: jak już dziecko od osło od ziemi i żyję, to znaczy, że jestem najlepszym rodzicem świata i dojrzalsi rodzice wszystkie rady mogą sobie co najwyżej schować do kieszeni.

Tu przeskoczę interesujący mnie etap i napiszę o dziecku dojrzałym. Otóż ono na rodzica patrzy już inaczej. Swoje przeżyło, swoje przeszło. Wiele rzeczy zatarła pamięć. I tych złych, i tych dobrych. Więcej zaczyna odpuszczać i przymykać oko. Często też ma już swoje dzieci, więc znowu wpada w krąg wszechwiedzy.

A młody człowiek, który ma około dwudziestu lat, jest w idealnym okresie, aby co nieco powiedzieć o swoich rodzicach i przeżyciach. Już nie jest wpatrzonym w rodzica małym dzieckiem, nie jest też zbuntowanym nastolatkiem. Nie jest też osobą w pełni dojrzałą, której „pamięć już nie ta”. Pamięta jeszcze dobrze swoje dzieciństwo, raczej nie kolorowane. Pamięta wiek nastoletni ze swoimi wybrykami i reakcjami rodziców na to, co się wydarzyło. Nie jest jeszcze na fali odpuszczania. Jest pełen siły i wiary w to, że można coś zmienić i warto walczyć o to, co ważne. Ma już swoje nie dziecięce przemyślenia na temat świata. Jego poglądy zaczynają się kształtować. Pewnie jeszcze nie raz zmieni zdanie, ale jest już na tyle ukształtowany, że co nieco może powiedzieć. Dodatkowo takie osoby cechuje szczerość. Nie ukrywają swoich poglądów, jasno wyrażają własne zdanie. Choć czasami może nam się to nie podobać.

Dlatego lubię pytać młode, okołodwudziestoletnie osoby: „hej, a co twoja mama robiła fajnego?”. Często w tych rozmowach wychodzą, rzeczy za które są wdzięczni rodzicom, a nie powiedzieli im tego wprost. Bo dzieci tak mają, że uważają, że to, co dostają od rodziców, to im się po prostu należy. Osobiście nie widzę w tym nic złego: powołaliśmy te istoty na świat, więc naszym obowiązkiem jest dawać im wszystko czego potrzebują. Zawracam uwagę na tę frazę „wszystko czego potrzebują” a nie chcą. Bo chciejstwa nie zawsze są potrzebami.

Więc słyszę wtedy z ust tych młodych osób: „fajnie, że mama cisnęła ten angielski, dzięki temu dostałam się na studia zagranicą”; „dobrze, że rodzice cisnęli, żebym skończył naukę gry na gitarze, wiem teraz, że potrafię się czegoś nauczyć, nawet jak w trakcie przychodzą chwile zwątpienia”.

Najczęściej jednak co się przewija, to poczucie pełnej akceptacji.

Nawet jak zrobili coś głupiego, to rodzice po pierwszej fali wzburzenia, pomagali im. Przyjmowali pod swoje skrzydła i pozwalali wracać.

Więc biorę sobie to do serca, żeby zawsze pozwalać dziecku wracać. Żeby miało poczucie, że tutaj, w tym miejscu, jest ten stały ląd, gdzie zawsze zostanie przyjęte.

Dorota Dabińska-Frydrych

Dodaj komentarz