Uciekinier z Mordoru

Trzeba wierzyć w marzenia

Joanna Gruszka dziś jest instruktorką aerial jogi i pilatesu oraz właścicielką Studia Wdech. Mówi, że zawsze marzyła o takim zajęciu, choć na początku pracowała w branży telekomunikacyjnej. Kiedy już miała dość, postanowiła diametralnie zmienić swoje życie.

Mirosław Mikulski: Karierę zawodową zaczynała Pani od pracy w korporacji.

Joanna Gruszka: To prawda, ale od dziecka byłam typem sportowca. Trenowałam lekkoatletykę i aktywność fizyczna zawsze mi towarzyszyła. Myślałam jednak trzeźwo o swojej przyszłości. Widziałam, że ze sportu nie da się utrzymać, dlatego studiowałam marketing i reklamę, a potem zaczęłam pracę w korporacji. Sport odłożyłam na bok, ale w wolnych chwilach ćwiczyłam i chodziłam na różne kursy. Potem sama je prowadziłam. Były takie momenty, że pracowałam do 18-19, a potem biegłam na drugi koniec Warszawy, żeby prowadzić zajęcia. Nawet nie zastanawiałam się po co to robię, po prostu wewnętrznie czułam, że tego potrzebuję. To zapewniało mi równowagę między pasją a życiem zawodowym.

Jak wyglądały początki?

Pracowałam w branży telekomunikacyjnej i to bardzo długo, bo ponad 15 lat. Zaczęłam jeszcze na studiach. Na początku mocno zachłysnęłam się korporacją. Dawała mi stabilność i przekonanie o przynależności do fajnego świata. Były wspólne wyjazdy i poczucie bezpieczeństwa.

Któregoś dnia zaczęłam się jednak zastanawiać czy naprawdę chcę to robić. Poczułam, że zaczynam się wypalać, a korporacja wymagała ode mnie coraz więcej. Mimo, iż dawałam z siebie wszystko i zapominałam o sobie, to ciągle było za mało.

Postanowiłam zatrzymać się i zastanowić nad swoim życiem. Byłam już w wieku, w którym kobiety zaczynają myśleć o sobie. Zastanawiałam się, czy to jest miejsce, w którym powinnam dalej być i oddawać mu całą swoją energię. Mocno zaczęłam się angażować w to co kocham, czyli aktywność fizyczną i kursy instruktorskie. W końcu przyszedł taki moment, w którym powiedziałam sobie, że jestem już na tyle dojrzała, żeby przejść na swoje.

Był moment zawahania?

Zawsze jest lęk, bo jednak korporacja daje poczucie bezpieczeństwa. Trudno zostawić bezpieczną przystań i stałą pensję na rzecz niewiadomego. Jednak przyszedł taki moment, że już wiedziałam, że całą energię, którą zostawiałam w korporacji włożę w to, w co wierzę i kocham.

Czy teraz Pracuje pani więcej?

Jestem osobą, która zawsze pracuje na 150-200 proc. Wtedy jestem z siebie zadowolona. Nic nie robię na pół gwizdka. Kiedyś wyobrażałam sobie, że będzie to łatwe i przyjemne, bo będę ćwiczyła i robiła to co lubię. Tak jednak nie jest, bo do tego dochodzą różne kwestie związane z prowadzeniem firmy, m.in. płacenie podatków. Miłość wtedy może nie gaśnie, ale się trochę zmienia. Okazuje się, że momentami jest to trudniejsze niż siedzenie za biurkiem i wymyślanie reklam. Wcale nie jest łatwiej, ale to studio jest moim dzieckiem (śmiech).

Nie miała Pani momentów zawahania, np. podczas pandemii?

Był to czas, kiedy właśnie miałam rozpocząć treningi w studio. Pomyślałam sobie: Matko Boska, co teraz? Rzeczywiście – to był niewyobrażalny strach, ale potem powolutku wszystko zaczęło wracać do normy. Zmienili się też ludzie. Zauważyłam, że zaczęliśmy bardziej szanować swój czas i siebie. Klientki znajdują czas na ćwiczenia, wiedzą, że zdrowie jest najważniejsze, a szczęśliwe mogą więcej zrobić i osiągnąć. Fakt, że nie musimy już siedzieć przykuci do biurek i jesteśmy w stanie pracować praktycznie z każdego miejsca na świecie bardzo dużo zmienił.

W korporacji zarabiała Pani chyba całkiem niezłe pieniądze?

To prawda. Do tego było ubezpieczenie i zaplecze socjalne. To wszystko sprawia, że zapominamy o sobie. Brakuje czasu na „tu i teraz” – w korporacji życie biegnie bardzo szybko. Dla ludzi młodych, którzy nie mają rodzin i starują w życiu zawodowym, korporacja jest szansą. Mają stałą pracę, pieniądze i szanse na awans. Warto wystartować od czegoś stabilnego, czyli ruszyć do korporacji, ale nie zapominać o tym, co kochamy. Trzeba zarabiać, odkładać pieniądze i myśleć o tym, co chcielibyśmy robić za 10-20 lat. A może zaryzykować i spróbować robić to co kochamy?

Znam ludzi szczęśliwych, którzy rozwijają się w korporacjach, ale też wiem, że można osiągnąć sukces i szczęście na swoim. Nie wolno zapominać o marzeniach, ale trzeba też twardo stąpać po ziemi.

Co to jest Studio Wdech?

Zajmuję się aerial jogą i pilatesem. Przez całe życie szkoliłam się w tym kierunku i zdobywałam wiedzę na ten temat. W pewnym momencie to po prostu mną zawładnęło. Jestem osobą żywiołową i ciągle szukam nowych pomysłów, ćwiczeń i sprzętu, który mobilizuje mocno mięśnie głębokie.

Prowadzę ćwiczenia na hamakach. Są one podwieszone do sufitu, który znajduje się na wysokości ok. ośmiu metrów. Dziewczyny są nimi zachwycone, a trening zmusza każdy mięsień w ciele do pracy. Przez godzinę ciało doświadcza rozciągania, wzmacniania i relaksu. W trakcie praktyki na hamaku robię dziewczynom zdjęcia, a potem kiedy im je pokazuję, to same nie wierzą w to, co robiły. Żeby trening był efektywny musimy lubić to, co robimy, wtedy to przynosi efekty, nic na siłę.

Prowadzę też zajęcia z pilatesu na specjalnej kołyszącej się desce, wrażenia podobne jak na supie. To mocna godzina dla ciała i każdy jego milimetr intensywnie pracuje podczas tych ćwiczeń.

Wśród ćwiczących nie ma mężczyzn?

Nie, ponieważ postanowiłam, że będzie to przestrzeń tylko dla kobiet. Pracowałam w różnych klubach i zauważyłam, że połączenie siłowni z salą do pilatesu nie jest najlepszym pomysłem.

Babski krąg od zarania dziejów miał sobie jakąś magię i moc. Dlatego postanowiłam, że będzie to studia tylko dla kobiet, żeby czuły się w nim absolutnie zrelaksowane. Przy mężczyznach zawsze zachowujemy się trochę inaczej, chcemy być piękne i się spinamy (śmiech). Tu wszystkie zachowują się naturalnie i czują się dobrze. Potrzebna jest nam przestrzeń, w której nie jesteśmy przez nikogo oceniane i możemy poczuć się swobodnie.

Studio Wdech jest stworzone dla kobiet, ale prowadzę również warsztaty dla firm, na które przygotowuję indywidualne scenariusze dopasowane do potrzeb danej grupy (kobiet i mężczyzn). Warsztaty dla ciała i ducha. Przyjeżdżam do nich albo praktykujemy w Studio Wdech.

Szukam też miejsc ukrytych gdzieś z dała od cywilizacji. Uczę ludzi, jak zwolnić – byłam tam gdzie oni, wiem jak trudno to zrobić i już wiem jak to jest ważne.

Emanuje z Pani mnóstwo energii…

To prawda i wszystkim powtarzam, że warto wierzyć w marzenia. Musi to być jednak długofalowy plan, który musimy sobie zwizualizować i afirmować. Wciąż myślę o tym, co powinnam zrobić w perspektywie kilku lat. Cieszę się, że przychodzi do mnie coraz więcej kobiet, które potem przyprowadzają swoje koleżanki i nastoletnie córki. Czasem sama nie wierzę, że to się dzieje naprawdę.

Mirosław Mikulski

Dodaj komentarz