Uciekinier z Mordoru

Budzę się rano i wiem, że chcę to robić!

Natalia Kołłątaj spędziła w banku kilka lat. W końcu powiedziała dość. Decyzję podjęła nieomal z dnia na dzień, ponieważ nie chciała być dłużej kolejną cyfrą w korporacji. Dziś prowadzi prężną firmę, która zajmuje się sprzedażą paneli fotowoltaicznych. Wreszcie robi to co chce, choć jak mówi klienci potrafią być różni – jeden poczęstuje obiadem, a inny pogoni widłami i psem.

Mirosław Mikulski: Jak trafiła pani do korporacji?

Natalia Kołłątaj: Miałam wtedy 19 lat i była to moja pierwsza praca. Zaczęłam studia i szukałam jakiegoś zajęcia. W weekendy studiowałam geodezję, a w tygodniu pracowałam w banku. Przy ulicy Domaniewskiej, gdzie miała siedzibę moja firma, spędziłam siedem, osiem lat. Na początku sprzedawałam kredyty on-line i przez cały dzień siedziałam ze słuchawką w boksie (śmiech).

Nie było to chyba zbyt ekscytujące zajęcie?

To prawda, ale pouczające. Ludzie po drugiej stronie słuchawki bywają różni, jedni potrafią nastroić pozytywnie, a inni negatywnie. Poza tym pięłam się po szczeblach kariery. Miałam dobre wyniki, więc najpierw zaczęłam zarządzać zespołem kredytowym, a potem pracą analityków kredytowych. Na koniec znów wróciłam do sprzedaży, bo to lubię. Ciągle jednak miałam świadomość, że przechodząc przez próg korporacji przestaję być człowiekiem i staję się cyfrą. W końcu przyszedł moment, w którym stwierdziłam, że mam już dość bycia cyfrą i nie chcę pracować dla kogoś innego, do tego często w nadgodzinach, za które nikt nie płaci.

Miała pani dość bankowości?

Tak – głównie dlatego, że człowiek się tam nie liczy. Najważniejsze są wyniki, chodzi o to, żeby zarobić jak najwięcej, bez względu na ludzkie koszty. Problemami pracowników nikt się nie przejmuje, a ludzie, którzy zajmują się sprzedażą, nie zarabiają zbyt dużo i nawet nie usłyszą słowa pochwały.

Doszła pani do ściany?

Miałam wtedy 26-27 lat i stwierdziłam, że nie po to tyle się uczyłam, żeby ciągle siedzieć w jednym miejscu. Nie miałam możliwości samorealizacji, a poza tym praca w firmie od 8 do 16, za pensję mniejszą niż średnia krajowa, mnie nie ciekawiła.

Niemal z dnia na dzień zostawiłam bank i znalazłam firmę, która zajmuje się produkcją oraz sprzedażą paneli fotowoltaicznych. Zaczęłam sprzedawać ich wyroby i to mnie pochłonęło na tyle, że zajmuję się tym już pięć lat. Ciągle się czegoś uczę i bardzo się przez ten czas rozwinęłam. Sama planuję, jak ma wyglądać mój dzień i nie muszę się nikomu z niczego spowiadać. Jestem odpowiedzialna za każdą minutę swojego życia, a w korporacji jesteśmy zamknięci w Excelu i kolumnie z wynikami. Nic więcej. Przechodząc na własną działalność, gdzie każdy odpowiada za swoje finanse, człowiek dużo szybciej się rozwija i ma większe możliwości.

Nie żałuje pani tych lat w korporacji?

Nie żałuję, że wybrałam studia zaoczne i tak wcześnie zaczęłam zarabiać na życie. Dzięki temu mogłam dość szybko zetknąć się z korpo. Warto było tego spróbować, żeby zobaczyć czego w życiu nie chcę robić i dlaczego warto sięgać wyżej (śmiech). Poza tym po raz pierwszy zetknęłam się tam ze sprzedażą. Korporacja wykształciła też we mnie dyscyplinę – wiedziałam, że muszę wykonać pewną pracę, żeby potem widzieć jej efekty, bo nic nie przyjdzie samo. Wiedziałam, że muszę porozmawiać z pewną ilością ludzi, bo inaczej nie będzie sprzedaży. Statystyka robi swoje. Dlatego nie żałuję pracy w banku.

Dlaczego zajęła się pani OZE?

Moi rodzice mieszkali w domku jednorodzinnym i w internecie przypadkiem znalazłam reklamę paneli fotowoltaicznych. Uznałam, że to rozwiązanie przyszłościowe. Nawiązałam kontakt z tą firmą i zamontowałam panele w domku rodziców. Kiedy przekonałam się, że prąd jest rzeczywiście za darmo, zaangażowałam się w to od razu na dwieście procent. Na początku myślałam o dalszej pracy na etacie i dorabianiu, ale stwierdziłam, że nie warto trzymać stu srok za ogon, bo wtedy nie widomo, gdzie przyłożyć całą energię.

Jak pani najbliżsi zareagowali na decyzję o zmianie pracy?

Rodzice nie byli do końca zadowoleni. Etat oznacza ubezpieczenie i spokój. Najtrudniej było im wytłumaczyć, że założenie własnej działalności gospodarczej to krok do przodu, a nie wstecz. Ryzyko jest duże, zwłaszcza dla kobiet, bo na początku ze względów finansowych trudno mówić o urlopie macierzyńskim. Ale jak zobaczyli, że to mi wychodzi i do tego lubię to co robię, wtedy zmienili zdanie.

Teraz pracuję dużo więcej niż kiedyś, ale wiem za co. Dzięki temu kupiłam mieszkanie i zwiedziłam ukochane Stany Zjednoczone. Na etacie nie miałabym na to szans.

Ma już pani swój zespół?

Tak, pracuje w nim 25 osób, z których cztery to moi dawni znajomi z banku. To duża firma i dlatego nie pracuję już bezpośrednio z klientami. Choć raz na tydzień, dwa lubię się wyrwać z biura w teren, żeby nie wypaść z obiegu.

Aby być dobrym liderem trzeba wiedzieć jak rozmawiać z klientami, a nie tylko cytować książki. Lubię być z moim ludźmi i pewnie dlatego się dogadujemy. Wystarczy jeden telefon, i jak ktoś mówi, że chce, abym spędziła z nimi dzień w pracy, to nie mam z tym problemu. Dzięki temu każdy wie, że może na mnie liczyć, a ja nie siedzę w domu i nie liczę, ile zarobiłam. To motywuje ludzi do pracy.

Widzę, że ma pani naprawdę lubi sprzedawać. Jest pani naturalnym liderem?

Myślę, że tak, ale bycia liderem nauczyłam się w pracy. Zarządzanie ludźmi jest trudne, bo każdy jest inny i ma inne potrzeby. Każdego motywuje coś innego i z każdym trzeba inaczej rozmawiać. Jeden dzwoni z problemami prywatnymi, a inni z finansowymi i każdemu trzeba podnosić głowę, kiedy mu opadnie.

A co mnie nakręciło w sprzedaży? Początkowo moja praca polegała na chodzeniu od drzwi do drzwi, aż do zdartych butów – dosłownie. Wcześniej nie zdawałam sobie sprawy, jak to jest wyjść ze swojej strefy komfortu, zapukać do czyichś drzwi, wejść od obcego domu i w ciągu pięciu minut sprzedać produkt za 50-60 tys. złotych. Jedna osoba jest miła i poczęstuje obiadem, a inna pogoni widłami i psem (śmiech). Sprzedaż przez telefon, kiedy nie czuć emocji i nie widać oczu drugiego człowieka, to przy tym nic. Po roku takiej pracy zdobywa się naprawdę duże doświadczenie i poznaje siebie.

Poleca to pani innym?

Jeśli ktoś chce poznać tajniki sprzedaży, to powinien choć przez kilka miesięcy spróbować sprzedaży bezpośredniej. Ta robota uczy życia. Mówię to jako kobieta, która z wielu podwórek musiała uciekać, a do wielu domów była zapraszana (śmiech). W banku byłam osobą nieśmiałą, która nie potrafiła o siebie zawalczyć, a podczas pracy w ternie, kiedy nie mogłam na nikogo liczyć, dałam radę. Uwierzyłam w siebie i mam więcej pewności. Trzeba tylko zrobić ten krok do przodu i nie stać w miejscu.

Jakie kolejne wyzwanie teraz przed panią stoją?

Wymiana starych pieców, tzw. kopciuchów i kolejne dotacje rządowe w programie „Czyste powietrze”, czyli dofinansowanie termomodernizacji budynków oraz wymiana starych źródeł ciepła. Z tego programu chyba nawet bardziej się cieszę niż ze sprzedaży fotowoltaiki, bo mam poczucie, że komuś naprawdę pomagam. Jeśli widzę, tak jak dziś, samotną matkę z trojgiem dzieci, która pali w domu „kozą”, a ja uzyskuję dla niej dofinansowanie na docieplenie domu, to mnie dodatkowo nakręca. Budzę się rano i wiem, że chcę to robić!

Mirosław Mikulski

Dodaj komentarz