Uciekinier z Mordoru

Limit zmian nie istnieje

Przez wiele lat pracowała w korporacjach korzystając z oferowanych przez nie możliwości rozwoju. Zyskała poczucie pewności siebie i sprawczości, które wykorzystuje prowadząc własny biznes. Iza Błażowska pomaga dziś kobietom odnaleźć ich zawodowe ścieżki.

Ewa Korsak: Mam przeczucie, że ta rozmowa będzie inna niż zwykle, bo kiedy zadzwoniłam, by się na nią umówić, powiedziała Pani „ale ja mam więcej dobrych niż złych doświadczeń z korporacjami!”. Zabrzmiało jakby uciekła pani nie z Mordoru, a z raju!

Iza Błażowska: Tak, moje doświadczenia z korporacjami są w większości pozytywne, a spędziłam w nich 18 lat. Do pierwszej trafiłam jeszcze na studiach, to był rok 2003. Dostałam pracę jako rekruterka i to był strzał w dziesiątkę. Potem odpowiadałam za rozwój pracowników, byłam również HR business partnerem…
Dla mnie korporacja była miejscem, które dało mi szansę na ogromny rozwój. Miałam możliwość prowadzenia procesów rekrutacyjnych na bardzo dużą skalę, wdrażania wielu narzędzi rekrutacyjnych i rozwojowych, udziału w szkoleniach, współpracy z przeróżnymi osobami. Rozwijałam się zawodowo, ale też nabrałam pewności siebie i poczucia sprawczości. Dodatkowo dość szybko osiągnęłam stabilność finansową.

I nigdy nie czuła się Pani jak trybik w wielkiej machinie?

Pierwsza korporacja, w której pracowałam, miała „ludzką twarz”, w kolejnej pod tym względem było znacznie gorzej. Obowiązywało mnóstwo procedur, a struktury były bardzo sztywne. Mimo że zarządzałam tam zespołem, a więc miałam sprawczą rolę, to i tak mnóstwo czasu trawiłam na rzeczy, które nie przynosiły niczego wartościowego – na przykład bardzo rozbudowane raportowanie.

Odeszłam do polskiej firmy, która nie była korporacją. Tam brakowało mi uporządkowania, które panuje w korporacji oraz pewnych standardów pracy, poukładanych a jednocześnie elastycznych procesów, które zapobiegały pracy w chaosie. Wróciłam do korporacji. Ale niedługo potem pojawiła się pandemia.

Która namieszała w życiorysach zawodowych wielu ludziom…

Właśnie. W firmie miałam liczne obowiązki, od obszarów strategicznych po operacyjne, a równocześnie zarządzałam projektami. W pandemii koordynowałam również sprawy związane z covidem. Byłam zwyczajnie zmęczona, miałam wyczerpane baterie. Dodajmy do tego pracę z domu z dwójką dzieci na edukacji zdalnej. Kryzys gotowy.

Wtedy zaczęła Pani myśleć o własnej firmie?

Potrzebowałam przerwy i zmiany. Powiedziałam o tym szefowej i spędziłam cztery miesiące nie pracując. Szukałam pomysłów na to, co mogłabym robić.

Tak, to był ten moment, w którym zdecydowałam się na własny biznesspelniona.pl. Miałam 41 lat, pomyślałam, że jak nie teraz, to kiedy? Ale nie chciałam rezygnować z branży HR, którą zawsze bardzo lubiłam. Pomyślałam, że wykorzystam wiedzę, którą mam, by pomagać tym, którzy doświadczyli wypalenia zawodowego albo czują, że powinni zmienić ścieżkę zawodową. Miałam dużą wiedzę o rekrutacji, wiedziałam jak rozmawiać, by pokazać swoją wartość dla pracodawcy. Czułam, że moim atutem jest również moje osobiste doświadczenie wypalenia. Doskonale wiem, co przeżywają ludzie, którzy się do mnie zgłaszają.

Kiedy wymyśliłam co będę robić, nabrałam wiatru w żagle i zaczęłam budować biznes. Na początku było to stworzenie kursu online, nie byłam bowiem gotowa na pracę z ludźmi, musiałam od tego odpocząć. Ale ta potrzeba przebywania z innymi wróciła i poszerzyłam ofertę o konsultacje „jeden na jeden”.

Trzecim filarem mojej działalności są od jakiegoś czasu projekty HR, bo czułam, że trochę mi brakuje działalności na wielką skalę, projektowania rozwiązań dla całych firm i pracy strategicznej.

Brzmi świetnie. Własny biznes w branży, w której jest pani ceniona. Skąd zatem myśli o powrocie do korporacji?

Czasami tęsknię, ponieważ lubię działać na dużą skalę, strategicznie, systemowo. We własnym biznesie brakuje mi czasem rozmachu, który daje korporacja. Ale to nie jest dla mnie zaskoczenie. Decydując się na zmianę życia zawodowego, nie zakładałam niczego ostatecznie, ani że rzucę korporację na zawsze, ani że kiedykolwiek do niej wrócę. Po prostu daję sobie szansę zobaczyć jak to jest być na swoim.

Przychodzą do Pani kobiety, które są zmęczone korporacjami, jak pani kiedyś?

Tak, między innymi również takie.

I co im Pani radzi?

Że zanim podejmiemy decyzję o totalnej zmianie, warto poświęcić trochę czasu na to, by przemyśleć kilka kwestii, m.in. to jakie są nasze potrzeby w tym momencie. A potem zastanowić się, czy możemy je zrealizować w korporacji, na innym stanowisku albo w innej firmie czy może lepszym pomysłem będzie pójście „na swoje”.

Przychodzą do mnie osoby, które myślą o zmianie i są gotowe na wszystko, ale zdecydowana większość klientów ma wiele obaw, co jest zrozumiałe – zwłaszcza w dzisiejszych czasach. Staram się więc namówić te osoby do tego, by odpowiedziały sobie na pytanie, co mogłyby zrobić w obecnej pracy, by poczuć z niej satysfakcję. A jeśli to niemożliwe, jak wykorzystać swoje doświadczenie, mocne strony i udać się w inne miejsce. Jeśli woła nas nowe, to zmieniajmy. Lepiej żałować tego, co się zrobiło, niż tego, czego się nie zrobiło.

I pamiętajmy, że nasze wybory nie muszą być na całe życie, nie ma przecież limitu zmian.

Ewa Korsak

Dodaj komentarz