Okiem Gandalfa

Nihil gravis

Ostatnio odnoszę nieodparte wrażenie, że nastała era rozstań. Związki w najbliższym mnie otoczeniu rozpadają się jeden po drugim. Czasoprzestrzeń uległa zakrzywieniu i tegoroczne Walentynki obróciły się w pierwszolistopadowe święto opłakiwania pogrzebanych nadziei na wspólną spokojną starość.

Nie wiem, czy ta fala rozstań, którą obserwuję, to tylko zbieg okoliczności. Koniec końców, grono moich znajomych, przyjaciół i rodziny, to tylko fragment społeczeństwa, mam więc ograniczoną perspektywę.

Indywidualizacja i samotność

Kiedyś związek miał być sposobem na przetrwanie. Mówiono mi, że człowiek to zwierzę stadne, bo wiążąc się z kimś, poszerzamy krąg relacji o bliskich partnera/partnerki, w grupie jest siła itp. Dlatego zastanawiam się, co jeśli nasza kultura odchodzi od tendencji kolektywistycznych i indywidualizujemy się jako społeczeństwo? Może potrzeba parowania się wyparowuje z nas powoli? Stajemy się samowystarczalni, chcemy cieszyć się wolnością wyboru. Własnego wyboru.

Samotność może wkrótce nabierze neutralnego wydźwięku lub znajdziemy inny antonim statusu „w związku”. Status wolny/-a nazbyt nachalnie wskazuje na otwarte podejście do wiązania się w parę. Jestem wolny/-a, więc proszę się zgłaszać! Potrzeba jest więc, aby znaleźć termin określający pożądany status „w związku ze sobą na wyłączność i do odwołania”. Czy padną jakieś propozycje?

Początek końca

Wracając do kruszących się związków. Zdarza się, że rozstanie rozpoczyna się na długo przed oficjalnym rozejściem się pary. Drobne pęknięcia mogą pojawiać się w relacji, która z pozoru wydaje się stabilna i silna. Ktoś jednak w końcu zrywa i wszystko, co łączyło dwie osoby zaczyna je uwierać. Rozstać się łatwiej jest niż wytrwać.

Jakkolwiek jest to przykre i bolesne doświadczenie, dotarło do mnie, że samo rozstanie to też proces, a nie zdarzenie. Na różnych etapach rozstania doświadczamy rozmaitych emocji i dla każdego z nas w różnym tempie przemieszczamy się z jednego w drugi. Podobnie jak w teorii Kübler-Rossa, która jest jedną z najczęściej wykorzystywanych do analizowania wpływu transformacji w biznesie na reakcje jednostek.

Wstrząs, gniew, żal

Na początkowych etapach dominuje wstrząs, gniew, żal, niedowierzanie. Tu po rozstaniu życzylibyśmy sobie, żeby nasza była druga połówka w końcu doceniła, co straciła, przemyślała swoje błędy i przeanalizowała wartości. Problem jednak w tym, że to wciąż oczekiwania, jakie mielibyśmy względem tej drugiej osoby, a przecież nie powinno być mowy o oczekiwaniach względem kogoś, z kim już nie jesteśmy. Refleksje i docenienie wzajemnych starań to praca, którą powinny wykonać obie strony i zapewne na swój sposób zwykle to robią.

Nowy rozdział

Pora więc sobie odpuścić. Wraz z takim uświadomieniem przychodzi smutek z nutką nadziei i ten etap podobno trwa najdłużej. Kiedy dni nadziei stają się coraz dłuższe, a smutek płowieje, nadchodzą ostatnie etapy ukojenia i akceptacji zmiany. Odkochani wspominamy wtedy nasz poprzedni związek jako zdobyte doświadczenie i oceniamy jako drogę do kolejnego rozdziału w życiu.

Serce po przejściu rozstania zapewne nigdy nie powraca do ustawień fabrycznych, ale restartuje się i bije na nowo. Wciąż przecież grzechoczą w nim wspomnienia szczególnych chwil, radości i ekscytacji, których doświadczyliśmy z tamtą drugą połówką. Z poprzedniego związku wychodzimy bogatsi o doświadczenia i wiedzę o nas samych. Jakiekolwiek wzajemne oczekiwania, smutek i żal po tym etapie powinny odejść w zapomnienie. Okazuje się, że związek, który mamy za sobą, był po prostu etapem.

Kwestia perspektywy

Zasmucającym pocieszeniem (toż to istny paradoks emocjonalny), jest fakt, że z perspektywy wszechświata, którego jesteśmy częścią, nic nie jest istotne – nihil gravis. Kryzys największych gospodarek świata byłby jednakim utrapieniem, co wyrwany guzik przy koszuli. Między kryzysem a pętelką mieszczą się wszystkie rozstania ludzkości.

Konrad Krzysztofik

Dodaj komentarz