Patryk Jakóbczak zajmował się w dużej korporacji finansami. Szybko jednak zrozumiał, że to nie jest praca dla niego. Kiedy zaczął odczuwać wypalenie zawodowe zajął się… stolarstwem. Zaczynał od zera. Wszystkiego musiał nauczyć się sam, a pierwsze meble robił w garażu rodziców. Dziś zatrudnia już kilku stolarzy.
Mirosław Mikulski: Karierę w korporacji zaczął pan od finansów…
Patryk Jakóbczak: To prawda, choć tak naprawdę z wykształcenia jestem realizatorem dźwięku. Do pierwszej pracy w korporacji trafiłem przypadkowo. Studiowałem wtedy zaocznie i praktycznie od razu po maturze, w roku 2012, zacząłem pracować. Jeden z moich dobrych znajomych był zatrudniony w firmie, która rekrutowała ludzi do swojego zespołu, więc się zgłosiłem. Biegle władałem językiem angielskim i to dzięki temu tam się znalazłem. Mocno się zaangażowałem w pracę i szybko awansowałem.
Dlaczego więc pan z niej zrezygnował?
Po pierwszych trzech, czterech latach już wiedziałem, że nie jest to praca, którą chcę wykonywać przez całe życie. Zaczęła mnie męczyć, stawałem się rozkojarzony i mimo młodego wieku czułem się wypalony. Stwierdziłem więc, że czas odmienić swoje życie, a w międzyczasie złapałem bakcyla do pracy z drewnem. Postanowiłem rozwijać się w tym kierunku. Okazało się, że zaczynam robić fajne rzeczy i ma to przyszłość.
Łatwo było łączyć pracę zawodową z hobby?
Żeby mieć czas na pracę i hobby postanowiłem się… zdegradować. W pewnym momencie zmieniłem firmę i zacząłem pracować na niższym stanowisku. Tak spędziłem prawie dwa lata. Ten czas był dla mnie bardzo intensywny. Wczesnym rankiem jeździłem po hurtowniach na zakupy, potem parkowałem przed biurem w centrum Warszawy swojego busa załadowanego drewnem i szedłem na osiem godzin do pracy. Po południu jechałem do swojej pracowni, która mieściła się w garażu moich rodziców, i tam do pierwszej-drugiej w nocy pracowałem.
Trwało to około półtora roku. Potem podczas wyjazdu wakacyjnego, kiedy miałem więcej czasu na przemyślenia, stwierdziłem, że przyszła już pora aby zająć się tylko stolarstwem – na pełny etat. Pracę w korpo rzuciłem w roku 2019.
Miał pan jakiegoś stolarza w rodzinie?
Nie, nie mam takich tradycji związanych ze stolarstwem. Całą wiedzę zdobywałem sam. Dałem sobie na to dwa lata. Stwierdziłem, że jeśli w ciągu tego czasu uda mi się zdobyć odpowiednią wiedzę i dalej będę chciał to robić, to zajmę się tym zawodowo.
Nie ma co ukrywać, że zorganizowanie pierwszej stolarni wymagało ode mnie niemałych nakładów finansowych, a dwuetatowość pozwoliła mi na zebranie pierwszych środków na rozpoczęcie działalności. Byłem bardzo zdeterminowany, bo sprzedałem nawet swój nowy samochód i przez następne półtora roku jeździłem tylko busem.
Gdzie można nauczyć się stolarstwa?
Są różne kursy, ale ja miałem łatwiej, ponieważ mój obecny teść, a wtedy ojciec mojej narzeczonej, był stolarzem i mogłem go o wszystko pytać. Bardzo mi pomógł. Poza tym prawdziwą kopalnią wiedzy jest internet. Jeżeli jesteśmy wystarczająco zaangażowani to znajdziemy tam wiele ciekawych rzeczy. Do tego niektóre fora są bardzo otwarte i można się wymieniać wiedzą z bardzo doświadczonymi stolarzami. Ta branża jest pod tym względem bardzo otwarta. W stolarstwie istotna jest dokładność, wyczucie estetyki i znajomość materiałów. To są kluczowe kwestie, a reszta przychodzi z czasem.
Jak pan zdobywał pierwszych klientów?
Kiedy zaczynałem konkurencja nie była zbyt duża, ale od razu chciałem, żeby moja marka była rozpoznawalna i ludzie o nas usłyszeli. Dlatego początkowo współpracowałem z agencjami reklamowymi. Teraz, po czterech latach działalności, nie mam już potrzeby, żeby się gdziekolwiek reklamować. Nasi klienci polecają nas swoim znajomym i w ten sposób zdobywamy kolejne zamówienia.
Kto u pana zamawia?
Zarówno przedstawiciele korporacji, jak i osoby indywidualne. Gdy ktoś do nas przyjdzie i zamówi tylko jeden stolik do swojego mieszkania, to też zrealizujemy jego zamówienie.
Praca z klientem indywidualnym jest naprawdę fajną sprawą. Dzięki temu spotkałem wielu fantastycznych ludzi. Zawsze staram się ich lepiej poznać, żeby sprzedaż mebli nie była tylko zrobieniem kolejnego interesu i niczym więcej. Po takiej pracy zostaję znajomym stolarzem, a nie jestem tylko przypadkową firmą, w której ktoś realizuje zlecenie.
Obecnie mamy trzy marki i wykonujemy całą zabudowę od A do Z, czyli kuchnie, szafy, meble wolnostojące i – dodatkowo – schody. Dzięki warsztatowi technologicznemu oraz doświadczonym osobom, z którymi pracuję, możemy realizować ambitne projekty.
Nie mówi już pan „ja”, tylko „my”. Rozumiem, że firma się rozrosła i nie robi pan mebli sam?
To prawda. Niestety, od pewnego czasu już tylko sporadycznie własnoręcznie wykonuję pewne elementy. Zatrudniamy trzech stolarzy z długoletnim doświadczeniem, a ja powróciłem przed komputer. Chciałem od tego uciec, ale jak widać nie do końca mi się udało (śmiech). Pewnych rzeczy nie da się ominąć.
Nie wiem, ilu ludzi będziemy docelowo zatrudniać. Wolę pracować z niewieloma, ale z takimi, którzy są sprawdzeni i na których mogę liczyć. Nie stawiam na ilość, tylko jakość.
Jak obecnie wygląda rynek?
Podobnie jak w innych dziedzinach, powoli zjadają nas koszty (śmiech). A tak poważnie, to nie możemy narzekać na brak pracy, ponieważ cieszymy się już stabilną pozycją na rynku. Mamy też nowe pomysły i szukamy kolejnych luk, aby rozszerzyć działalność. Staramy się co roku podwajać obrót i na razie się to nam udaje.
Ile trzeba zainwestować w warsztat stolarski?
Trudno powiedzieć, bo można kupić komplet maszyn za 100 tys. i za 400 tys. złotych. Tak naprawdę na start wystarczy 30 tys., ale trzeba się ratować usługami z zewnątrz. Wraz z ceną maszyny wzrasta jakość wykonania, komfort pracy oraz bezpieczeństwo.
Mamy warsztat niedaleko Warszawy z halą o powierzchni ok. 300 m2 i nowoczesnym parkiem maszyn. Stolarnia jest nowocześnie wyposażona i jestem z niej bardzo dumny. Zainwestowaliśmy m.in. w systemy odpylania, żeby w hali było czyste powietrze oraz w maszyny, które cicho pracują i ludzie nie muszą chodzić przez cały dzień w słuchawkach.
Gdyby ktoś chciał się zająć stolarstwem to serdecznie do tego zachęcam. Satysfakcja jest niesamowita, a jeśli uda się trafić w rynek, to pieniądze same przyjdą. Wymaga to oczywiście podjęcia pewnego ryzyka, bo nigdy nie ma pewności, że się uda, ale kto nie próbuje to nie pije szampana (śmiech).
Dodaj komentarz