Toksycznie może być zarówno w korpo jak i poza nią. Wszystko zależy od ludzi, bo to oni tworzą środowisko pracy – mówi Jacek Gadzinowski, wieloletni uczestnik i współtwórca życia korporacyjnego, który kilka lat temu postanowił zacząć własny biznes i zajął się marketingiem internetowym.
O porzuceniu korporacji w Pana przypadku zdecydował impuls, czy był to raczej dłuższy proces?
I jedno i drugie. Nie przepracowałem dziesięciu lat w jednej firmie, lecz w kilku wielkich przedsiębiorstwach, w agencjach sieciowych i w reklamie, gdzie podpisuje się krótkie kontrakty. Jednak mimo całej różnorodności tego, czym się zajmowałem, brak odpowiedzialności za całość i możliwość wpływania jedynie na wyrywek jakiegoś projektu, zaczęły mnie męczyć.
Poza tym znalazłem się w miejscu, w którym miałem poczucie, że osiągnąłem już poziom asertywności biznesowej wystarczający do samodzielnego funkcjonowania na rynku (czytaj: nauczyłem się być twardy). Ostatecznie jednak decyzję pomogły mi podjąć dwie kwestie. Po pierwsze praca w kopro niemiłosiernie utrudniała mi realizację moich pasji sportowych (kitesurfing, wakeboarding, snowboarding), a po drugie zauważyłem spadek swojej kondycji i zacząłem mieć problemy zdrowotne.
Trudno było odejść?
Palenia marynarek nie było, żadnego spektakularnego odcinania się od starego życia. Ani żalów po stracie, ani euforii odnośnie przyszłości. Nigdy nie miałem w stosunku do korporacji jakiś nierealnych oczekiwań. Wiedziałem, że zaczynając w nich pracę muszę się liczyć z ograniczeniem wolności wyboru w niektórych aspektach, z rozproszeniem odpowiedzialności i z wyrywkową decyzyjnością. Szedłem tam po to, by się czegoś nauczyć, a przede wszystkim dla stabilizacji finansowej. Kiedy osiągnąłem cel, uznałem, że warto zrobić krok dalej.
Łatwo powiedzieć. Niektórzy marzą o zrobieniu takiego kroku i jakoś im się nie udaje…
Jedni marzą, a inni nie. Jest przecież mnóstwo ludzi, którzy w korporacjach się realizują i pasjonuje ich praca, którą wykonują. Nie zawsze chodzi o to, żeby coś rzucić, od czegoś uciec. Czasem wystarczy udoskonalić nieco mechanizm, który utrudnia nam funkcjonowanie, poprawić środowisko pracy. Nie tyle obalić system, ile nadać mu „ludzką twarz”.
Korporacje są takie, jak ludzie, którzy je tworzą. Wyścig szczurów nie jest przecież abstrakcyjnym pojęciem, żeby istniał, muszą być zawodnicy, którzy w nim uczestniczą. Jednak decydując się na udział w takim wyścigu, warto po prostu mieć świadomość, dlaczego się to robi, co to daje, a nie bezwolnie się mu poddawać i narzekać, że jest źle.
Nie lubi Pan marudzących?
Moim zdaniem narzekanie na to, że coś się nie podoba, powiązane z brakiem jakiegokolwiek działania w celu zmiany tej sytuacji, jest zwyczajnie toksyczne. Zatruwa zarówno narzekającego, jak i otoczenie wokół niego.
Dziś już naprawdę nie jest tak, że mamy 20 proc. bezrobocie, które poważnie utrudnia nam ruch na rynku pracy. Nie jest też tak, że korporacje dają ludziom na tyle wielkie apanaże, że nie da się ich uzyskać w inny sposób. Naprawdę, praca w korpo nie jest już dziś takim„dobrem”, którego należy się kurczowo trzymać. Zawsze jednak warto mierzyć siły na zamiary. Jeśli rzucać korpo, to z głową. Zresztą obecnie każdy powinien zapewnić sobie jakąś alternatywę na rynku pracy.
To znaczy?
Szybki rozwój nowych technologii sprzyja postępującemu procesowi automatyzacji, robotyzacji. Żeby obecnie utrzymać się na rynku trzeba się stale rozwijać i szukać nisz, w których możemy się realizować.
Trzeba się uczyć nowych rzeczy, bo gdy jedne zawody będą znikać, pojawi się zapotrzebowanie na nowe. To wymaga elastyczności i umiejętności adaptowania się do zmieniającej się rzeczywistości. Sądzę, że gros osób w ogóle nie dba o taki swój rynkowy komfort. Zwłaszcza ci, którzy pracują w korporacjach, w których na razie dobrze im się wiedzie. Ulegają złudzeniu, że tak będzie już zawsze. Ale w życiu raczej nic nie jest „na zawsze”, a dziś taka koncepcja jest szczególnie iluzoryczna.
Ma Pan pomysł, jak się przestawić na inne myślenie?
Trudno o jakąś jedną receptę dla wszystkich. Ja odchodząc z korporacji, byłem gotowy na to, by „spuścić z tonu”. Liczyłem się z tym, że być może będę musiał obniżyć swój dotychczasowy komfort życia, zrezygnować z pewnych dóbr materialnych, na co innego położyć akcenty, pewne kwestie przewartościować.
Wiele osób po opuszczeniu korporacji odczuwa pustkę, ich poczucie własnej wartości się sypie, nie potrafią pogodzić się z tym, że nagle nie mogą sobie pozwolić na tak wielkie wydatki, jak kiedyś. Ale do tego też można się przygotować. Jeszcze pracując w korpo warto zacząć się mentalnie oswajać z takimi okolicznościami. Można eksperymentować. Np. na tydzień zrezygnować z auta i zacząć poruszać się po mieście komunikacją miejską; zamiast stołować się na mieście próbować samodzielnie gotować posiłki. Coś nam w sklepie wpadło w oko, a nie jest nam aktualnie niezbędne? – zrezygnować z zakupu. Przyzwyczajać się. Próbować czerpać większą satysfakcję z doświadczania, niż z posiadania.
Warto też w końcu uświadomić sobie, że nie ma ludzi niezastąpionych. Taka świadomość nie ma nas zasępiać czy straszyć, ale właśnie budować naszą odporność i motywować do szukania dla siebie alternatyw.
A jeśli nie mamy pomysłu na siebie, własny biznes, na zmianę?
Wtedy trzeba starać się docenić to, co się ma w danej chwili. Żyć godnie, ale nie przestawać szukać inspiracji, podpowiedzi. Zamiast skupiać się na tym, że nowe technologie mogą nam za chwilę odebrać pracę, wykorzystać je do pracy na nasze konto. Internet oraz różnorodne aplikacje pozwalają dziś na dostęp do ogromnych zasobów, których możemy używać do czerpania wiedzy i do nauki nowych umiejętności, a także po to, by uzyskać wsparcie od ludzi.
Naprawdę – wystarczy wykrzesać z siebie trochę odwagi, by zmierzyć się z wyzwaniami, opanować lęk przed tym, co nowe, dać sobie prawo do popełniania błędów, myśleć pozytywnie, skupić się na postawionym sobie celu, przygotować się na naukę, dobrze zaplanować czas i małymi krokami posuwać się do przodu.
I choć stu procent gwarancji na spektakularny sukces nikt nam nie da, działając w ten sposób gwarantujemy sobie wiele mniejszych osiągnięć, które – summa summarum – mogą okazać się dla nas o wiele bardziej satysfakcjonujące, niż te duże.
Izabela Marczak
Dodaj komentarz